Odebrali całą duszę historii opisanej w książce. Zdecydowane rozczarowanie. Nie wiem co ten
film miał wspólnego z tytułową złodziejką książek, był to raczej temat delikatnie ruszony,
poboczny. Książka opowiada poruszającą, magiczną na swój sposób historię toczącą się w trakcie
wojny. Film przedstawia wojnę w bajkowy, familijny sposób. Nie same zmiany fabuły tak bardzo
drażnią, jak właśnie ograbienie tej historii z emocji i refleksji jaką nasycona jest książka.
Całkowite nieporozumienie. Książka - godna polecenia, film niestety jest stratą czasu.
Popieram poprzednią wypowiedz. Film tak strasznie mnie drażnił, że nie wiedziałam czy dotrwam do końca. Książka skupia się na zupełnie innych wartościach. Każda postać ma swoją historię - i to właśnie tworzy tą magiczną atmosferę. Możemy te postacie poznać, przywiązać się do nich. Natomiast film wszystko uprościł, spłycił. Niektóre sceny są wyrwane z kontekstu z książki i w ogóle nie wytłumaczone. I pytanie: skoro tytuł brzmi " złodziejka książek" to czemu w filmie prawie nic o tym nie ma? Temat został ledwie poruszony. Pomimo tego, że ekranizacja trwa ponad 2 godziny to uważam, że to jednak za krótko aby opowiedzieć całą historię. Najbardziej brakowało mi lektora=śmierci. Jego głos można usłyszeć w zaledwie paru momentach, a to jedna z najważniejszych postaci w książce! To on powinien opowiadać całą historię.
I dlaczego nie kradli jabłek? Wątek żony burmistrza był strasznie spłycony. Nie było też tych momentów, gdy Max mówi, że słowa mają moc i o drzewie (książkę czytałam już jakiś czas temu, a właśnie to mi najbardziej utkwiło w pamięci) Wiem, wiem, 2 godziny to za mało żeby wszystko zmieścić, ale mam wrażenie, że zgubili to, co było w nim najważniejsze...
albo nie było też ważnej jak dla mnie sceny spotkania Liesel z Maxem na drodze. O walce Maxa z Hitlerem nie wspomnę...